Jurajska
wycieczka – także sentymentalna
Zdecydowałem się jechać na tę wycieczkę ponieważ w mojej
wieluńskiej podstawówce pani od geografii mówiła, że żyję na
terenie Jury Krakowsko-Częstochowsko-Wieluńskiej. Na
miejscowych Grubach – wapiennych skałach - był jej koniec.
Pojechałem również dlatego, że wycieczka prowadziła przez
Łódź, gdzie urodził się mój dziadek, ojciec.
Właśnie w tym mieście członkowie i sympatycy AW rozpoczęli
wycieczkę zorganizowaną przez Mistrza Artura Skrzypeckiego.
Widzieli Manufakturę, czyli dawne bawełniane imperium
Izraela Poznańskiego, chodzili po ulicy Piotrkowskiej robiąc
zdjęcia na Ławeczce Tuwima, z Rubinsteinem który miło im
przygrywał na fortepianie i Misiem Uszatkiem, co klapnięte…
Z filmem, jego historią spotkali się w Muzeum
Kinematografii. Chociaż w Łodzi mieszkałem, bywam prawie
każdego roku na Piotrkowskiej, to dopiero teraz zobaczyłem
tam żydowską kuczkę. Wydawało mi się, że znam Łódź. Ale tak
nie jest.
„Jaskini Raj’”, do której pojechaliśmy z Łodzi nie będę
opisywał, bo nie można tego zrobić. Trzeba ją zobaczyć. Ale
nie z przewodniczką, która skutecznie zabrania zwiedzania.
Jej przeciwieństwem była nasza wspaniała pilotka Monika
Twardowska. Jej wiedzy i kompetencji uległ też pan Leszek,
kierowca autobusu. Ze stoickim spokojem przyjął nawet fakt
uszkodzenia drzwi toalety jego pojazdu.
Po wieczornych i nocnych spotkaniach w mniejszych lub
większych grupach, krótkim noclegu i obfitym śniadaniu w
„Zameczku”, jakże orzeźwiające było spotkanie z przyrodą w
Ogrodzie na Rozstajach (dróg). Dalej czas także biegł
szybko. Nawet w jędrzejowskim Muzeum Zegarów, gdzie czas się
zatrzymał… Ciekawa jest też historia Zamku w Pilicy
otoczonego potężnymi fortyfikacjami bastionowymi. Chyba
równie piękny był onegdaj Zamek Ogrodzieniec, którego ruiny
po wielu latach też są wspaniałe. Z historią, ale już
późniejszą spotkaliśmy się w Muzeum Kościuszkowskim w
Miechowie.
Podróż po Ziemi Świętokrzyskiej też była dla mnie
sentymentalna. Bywałem tam jako maluch, bo tu urodziła się
moja mama. Kolejny dzień to inne wrażenia. Można by napisać
tylko trzy słowa: Kopalnia Soli Wieliczka. Ale przecież była
to magiczna podróż labiryntem solnych korytarzy, widoki
niezwykłych komór, poznawanie pracy górników, historii
wielickiej kopalni. Opactwo Benedyktynów w Tyńców to też
historia. Ale już inna…
Czwarty dzień to wycieczka do Ojcowskiego Parku Narodowego,
spacer pod górę do Groty Łokietka. Do Bramy Krakowskiej i
Źródełka Miłości było już z górki. Po południu przejazd do
Pieskowej Skały. Niestety, tamtejszy zamek był zamknięty.
Dużym pocieszeniem była wielka Maczuga Herkulesa. Ciekaw
byłem Pustyni Błędowskiej. Czy podobna do Sahary? Nie.
Korzystają z niej żołnierze. Ćwiczyli właśnie skoki
spadochronowe ze śmigłowca. Macierewicza nie było.
Następnego dnia po raz kolejny weszliśmy pod ziemię. Tym
razem do Sztolni Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach.
Płynęliśmy łodziami z jednego do drugiego górniczego szybu.
Było trochę adrenaliny. Zupełnie inne wrażenia w Sanktuarium
Matki Boskiej Częstochowskiej, po którym oprowadzał nas brat
Roman. W drodze powrotnej do Poznania był Wieluń. To moje
rodzinne miasto. Dlatego opowiedziałem o tym mieście
uczestnikom wycieczki do Jury Krakowsko-Częstochowskiej
(także Wieluńskiej).
Wybaczcie więc osobisty, sentymentalny charakter relacji, a
to dlatego, że jest także z rodzinnych stron. Zdjęcia chyba
nie są już takie…
Tekst i zdjęcia - Andrzej Górczyński |