23-27.04.2016 - JURAJSKA WYCIECZKA
FOTO - A. GÓRCZYŃSKI

Jurajska wycieczka – także sentymentalna
Zdecydowałem się jechać na tę wycieczkę ponieważ w mojej wieluńskiej podstawówce pani od geografii mówiła, że żyję na terenie Jury Krakowsko-Częstochowsko-Wieluńskiej. Na miejscowych Grubach – wapiennych skałach - był jej koniec. Pojechałem również dlatego, że wycieczka prowadziła przez Łódź, gdzie urodził się mój dziadek, ojciec.
Właśnie w tym mieście członkowie i sympatycy AW rozpoczęli wycieczkę zorganizowaną przez Mistrza Artura Skrzypeckiego. Widzieli Manufakturę, czyli dawne bawełniane imperium Izraela Poznańskiego, chodzili po ulicy Piotrkowskiej robiąc zdjęcia na Ławeczce Tuwima, z Rubinsteinem który miło im przygrywał na fortepianie i Misiem Uszatkiem, co klapnięte… Z filmem, jego historią spotkali się w Muzeum Kinematografii. Chociaż w Łodzi mieszkałem, bywam prawie każdego roku na Piotrkowskiej, to dopiero teraz zobaczyłem tam żydowską kuczkę. Wydawało mi się, że znam Łódź. Ale tak nie jest.
„Jaskini Raj’”, do której pojechaliśmy z Łodzi nie będę opisywał, bo nie można tego zrobić. Trzeba ją zobaczyć. Ale nie z przewodniczką, która skutecznie zabrania zwiedzania. Jej przeciwieństwem była nasza wspaniała pilotka Monika Twardowska. Jej wiedzy i kompetencji uległ też pan Leszek, kierowca autobusu. Ze stoickim spokojem przyjął nawet fakt uszkodzenia drzwi toalety jego pojazdu.
Po wieczornych i nocnych spotkaniach w mniejszych lub większych grupach, krótkim noclegu i obfitym śniadaniu w „Zameczku”, jakże orzeźwiające było spotkanie z przyrodą w Ogrodzie na Rozstajach (dróg). Dalej czas także biegł szybko. Nawet w jędrzejowskim Muzeum Zegarów, gdzie czas się zatrzymał… Ciekawa jest też historia Zamku w Pilicy otoczonego potężnymi fortyfikacjami bastionowymi. Chyba równie piękny był onegdaj Zamek Ogrodzieniec, którego ruiny po wielu latach też są wspaniałe. Z historią, ale już późniejszą spotkaliśmy się w Muzeum Kościuszkowskim w Miechowie.
Podróż po Ziemi Świętokrzyskiej też była dla mnie sentymentalna. Bywałem tam jako maluch, bo tu urodziła się moja mama. Kolejny dzień to inne wrażenia. Można by napisać tylko trzy słowa: Kopalnia Soli Wieliczka. Ale przecież była to magiczna podróż labiryntem solnych korytarzy, widoki niezwykłych komór, poznawanie pracy górników, historii wielickiej kopalni. Opactwo Benedyktynów w Tyńców to też historia. Ale już inna…
Czwarty dzień to wycieczka do Ojcowskiego Parku Narodowego, spacer pod górę do Groty Łokietka. Do Bramy Krakowskiej i Źródełka Miłości było już z górki. Po południu przejazd do Pieskowej Skały. Niestety, tamtejszy zamek był zamknięty. Dużym pocieszeniem była wielka Maczuga Herkulesa. Ciekaw byłem Pustyni Błędowskiej. Czy podobna do Sahary? Nie. Korzystają z niej żołnierze. Ćwiczyli właśnie skoki spadochronowe ze śmigłowca. Macierewicza nie było.
Następnego dnia po raz kolejny weszliśmy pod ziemię. Tym razem do Sztolni Czarnego Pstrąga w Tarnowskich Górach. Płynęliśmy łodziami z jednego do drugiego górniczego szybu. Było trochę adrenaliny. Zupełnie inne wrażenia w Sanktuarium Matki Boskiej Częstochowskiej, po którym oprowadzał nas brat Roman. W drodze powrotnej do Poznania był Wieluń. To moje rodzinne miasto. Dlatego opowiedziałem o tym mieście uczestnikom wycieczki do Jury Krakowsko-Częstochowskiej (także Wieluńskiej).
Wybaczcie więc osobisty, sentymentalny charakter relacji, a to dlatego, że jest także z rodzinnych stron. Zdjęcia chyba nie są już takie…

Tekst i zdjęcia - Andrzej Górczyński